czwartek, 21 czerwca 2012

Ogólnie rzecz biorąc, chyba jestem dość urodziwy


Nie ma to jak dopiero zacząć prowadzić bloga i od razu przestać pisać na kilka miesięcy. Czasami jednak trzeba uporządkować inne kwestie – niezwiązane ze światem internetowym, żeby móc potem bez problemu wrócić do niego. Ponadto wcale nie przestałam czytać i gdzieś w głowie miałam to, że jeszcze trzeba coś o napisać o tych książkach, dlatego teraz zamierzam to nadrobić. Przynajmniej wspomnę o niektórych z nich.

Moje wizyty w działach dziecięcych bibliotek często wiążą się z odkryciem jakichś perełek. Jednym z ostatnich takich moich bibliotecznych znalezisk jest książka Wojciecha Cesarza i Katarzyny Cerechowicz Pamiętnik grzecznego psa. Czytałam ją jakiś czas temu w autobusie, dlatego przepraszam teraz wszystkich pasażerów za moje niekontrolowane wybuchy śmiechu.

Bohaterem i jednocześnie narratorem tej lektury jest malamut (rasa psów zaprzęgowych), który jak sam „mówi”: Nie wiem, co to znaczy „dobry piesek”, ale wydaje mi się, że to nie ja. Pies ten (nazwany przez Alka Winterem) szczegółowo opowiada, jak trafia do domu Henryka (Pana w okularach), Hanki (Pani w kozaczkach) i ich dzieci Alka i Julki oraz o tym, jak zmieniło się życie tej rodziny po jego przybyciu. Zmianę tę odczuwa zwłaszcza Henryk, któremu ciężko zrozumieć, że Winter wcale nie jest niegrzecznym psem, tylko po prostu pewne rzeczy musi robić. I jak widzi innego psa, to należy za nim pobiec, a czasami to i nawet się na niego rzucić. Winter musi też biegać i jak widzi piłkę, to ją łapie, nawet jeśli dla innych oznacza to przerwanie meczu. No a jak pies widzi kota, to ma nie reagować?! Są przecież pewne granice opanowania i dlatego nawet wynajęty treser nic na to nie poradzi. A zniszczenia? Każde mieszkanie wymaga kiedyś remontu, buty też się kiedyś zniszczą – nie tylko od gryzienia, a poza tym skąd Winter mógł wiedzieć, że to nowe kozaki Hanki? A jak pies widzi na stole całego pieczonego kurczaka, to oczywiście, że musi go zjeść! Tylko późniejsze krzyki przeszkadzają Winterowi w trawieniu. A w ogóle to jak pies ma ciężko i wciąż wysłuchuje pouczeń od swoich opiekunów: Ciągle słyszę od moich Państwa, że mam być grzeczny. Ale czy można mieć pretensje do psa, że wytrzepał się w jadalni i zachlapał ściany? […] Przecież życie jest za krótkie na ciągłe podawanie łapy i chodzenie przy nodze, prawda?

Ogromną zaletą Pamiętnika grzecznego psa są wykonane przez Joannę Rusinek przeurocze ilustracje, które przedstawiają Wintera i jego opiekunów w różnych sytuacjach. Pani Joanno – zazdroszczę talentu! Rysunki zamieszczone w książce nie stanowią tylko uzupełnienia treści, ale idealnie się z nią komponują.

Trudno mi się z rozstać z tą książką i dlatego zapewne nie uniknę kary finansowej w bibliotece… No ale cóż, zresztą sami zrozumiecie, jak przeczytacie i obejrzycie ilustracjeJ.

Po przeczytaniu tej książki zastanawiam się, czy właściciele czworonogów chcieliby, żeby ich zwierzaki prowadziły swoje pamiętniki??? Czy to nie byłby za duży szok dla nich, tzn. dla właścicieli, którzy mogliby się dowiedzieć o sobie wielu ciekawych rzeczy…?


W. Cesarz, K. Terechowicz, Pamiętnik grzecznego psa, ilust. J. Rusinek, Wydawnictwo Literatura, Łódź 2011.


poniedziałek, 14 listopada 2011

Ocieplenie listopadowe

Cztery blisko spokrewnione ze sobą kobiety – prababcia, babcia, matka i córka, no i pałac, choć już w kiepskim stanie, ale to i tak wystarczyło, bym sięgnęła po książkę Małgorzaty Gutowskiej-Adamczyk. Krótka informacja na okładce zapowiadała bowiem ciekawą i ciepłą opowieść, jakiej właśnie najbardziej potrzebuję w listopadowe wieczory. I nie rozczarowałam się. Lektura „Niebieskich nitek” to duży zastrzyk energii oraz dobrego humoru, co przyda się pewnie każdemu, gdy za oknem szybko zapadają ciemności, a temperatura spada poniżej 0. To zaś potwierdzałoby, że czytane przez nas książki mają ogromny wpływ na pogodę, zwłaszcza tę pogodę ducha. Wtedy żadna zła aura nie jest nam w stanie popsuć pozytywnego nastroju.

Joanna próbuje odnaleźć się w nowej rzeczywistości, w której musi zaakceptować, że jej mąż wybrał inną kobietę. Pozbawiona męskiego wsparcia opuszcza dotychczasowy dom i zamieszkuje w starym, wymagającym gruntownego remontu, dworku, należącym do jej babci Buni i jej matki Musi. Joannie towarzyszy nastoletnia córka, Linka. Nastolatka nie może pogodzić się z odejściem ojca i z utratą dawnego życia. Dodatkowo przeżywa swoja pierwszą miłość do chłopaka koleżanki, a w międzyczasie poznaje jeszcze kogoś, kto jest wyraźnie zainteresowany nią samą. Zagubiona w tych wszystkich wątkach rodzinno – przyjacielsko - miłosnych dziewczyna szuka pocieszenia, pisząc e-maile do znanego kardiologa, a jednocześnie autora bestselerowej książki. Dziwnym trafem do tego samego adresata mailuje jej matka... i wtedy jest jeszcze ciekawiej.

Choć losy matki i córki obfitują w wiele interesujących wydarzeń, to mnie jednak najbardziej urzekły momenty, gdy czytałam o Buni i Musi, dwóch miłośniczkach gry w scrabble. Uwielbiam takie bohaterki – z ogromem ciepła, które ofiarowują innym oraz z dużą mądrością życiową. Dzielą się nią z córką i wnuczką, ale w sposób bardzo dyskretny, bez narzucania swojej woli. Podczas czytania zazdrościłam Lince takiej babci i prababci.


Jeśli dopadło Was więc jesienne przygnębienie i przydałoby się Wam trochę dawki dobrego nastroju, to polecam do czytania właśnie Niebieskie nitki.

Małgorzata Gutowska-Adamczyk, Niebieskie nitki, Świat Książki, Warszawa 2005.

środa, 26 października 2011

Książka bardzo osobista





"Obsoletki" Justyny Bargielskiej przeczytałam pierwszy raz kilka miesięcy temu. Potem zaglądałam do tej książki jeszcze wiele razy. Tydzień temu ponownie ją przeczytałam. Nie zajmuje to dużo czasu, gdyż jest to zbiór króciutkich opowiadanek liczący około 90 stron. Przez długi czas jednak zastanawiałam się, co napisać o tej książce, żeby jak najlepiej oddać jej niezwykłość i unikatowość. Za każdym razem, gdy próbowałam stworzyć jakiś opis tego utworu, to wychodziło mi coś bardzo osobistego. Może to dlatego, że nie mam doświadczenia w prowadzeniu bloga, a może dlatego, że tak po prostu jest, że konkretne książki odnosimy do siebie samych i nie potrafimy na nie spojrzeć inaczej, niż jak przez pryzmat własnych przeżyć, wspomnień czy poglądów?



Bohaterka "Obsoletek" to kobieta, która jest żoną, matką dwójki dzieci oraz poetką. Zajmuje się więc domem, chodzi z dziećmi na basen, pisze wiersze. Ma też przyjaciół, znajomych i swoje codzienne życie. To też jednak kobieta, która urodziła martwe dziecko i teraz próbuje odnaleźć się po tej bolesnej stracie. Dodatkowo zaś wiele razy spotyka się z podobnymi tragediami. Zajmuje się bowiem fotografowaniem martwych płodów. No właśnie dla jednych tylko płodów umieszczanych w słoikach, płodów, nad którymi trzeba przejść do porządku dziennego, bo takie sytuacje się zdarzają, bo będą inne dzieci itd. Dla innych zaś płodów, które mają konkretne imiona. Płodów – dzieci, o których ich rodzice nigdy nie zapomną.


"Obsoletki" to książka wyjątkowa, bo jednocześnie przeraża, urzeka, wywołuje smutek, ale też i wielokrotnie rozśmiesza. I wszystko to nie dzieje się osobno, ale tak jakby jednocześnie, dlatego trudno oddzielić te emocje od siebie. Obok bowiem drastycznych opisów, np. płodu usuwanego z ciała matki, pojawia się wzruszający fragment o tym, jak kobiety mogłyby porozumiewać się ze swoimi nieżyjącymi dziećmi. Kiedy zaś bohaterka obrabia zdjęcie martwej Hanutki i po kolei ustala, gdzie były rączki, nożki, główka i "gdzie nie za długo biło serduszko (malutkie)", to przypomina jej się odpytywanie z mapy fizycznej na geografii w szkole. Po tym zaś opisuje sen o Matce Boskiej, która odwija kolejne warstwy pieluszek, by odnaleźć malutkiego Jezusa, a gdy w końcu pochyla się na nad czymś, co było w najbielszej pieluszce, to stwierdza – "Nie tak się umawialiśmy". I tak jest we wszystkich opowiadaniach – takie pomieszanie emocji, zdarzeń. Może to dlatego, że nie ma jednego odpowiedniego sposobu, żeby opowiedzieć o tak bolesnym doświadczeniu, jakim jest niedonoszona ciąża.


Książka Justyny Bargielskiej zmusza również do zastanowienia się nad sytuacją kobiet, rodzin, które muszą zmierzyć się z utratą nienarodzonego dziecka. Mnie "Obsoletki" uświadomiły, jak mało mówi się o takich zdarzeniach, nawet jeśli dotyczą one naszych bliskich. Wśród moich znajomych i krewnych było kilka przypadków poronień. Mój starszy brat urodził się martwy w 5 miesiącu ciąży. Rzadko jednak rozmawiamy o tych historiach i ich konsekwencjach. Za dużo tych osobistych odwołań? Może i tak, ale chodzi mi o to, żeby podkreślić, że to nie są jednostkowe przypadki i może to spotkać każdą z nas, dlatego nie należy unikać tego tematu. Przykład "Obsoletek" pokazuje zaś, że warto także pisać o tym i dzielić się swoimi przeżyciami.




Tu można posłuchać fragmentu czytanego przez Magdalenę Cielecką. Opowiadanie to nawiązuje do Dnia Dziecka Utraconego, który przypada 15 października.
http://www.youtube.com/watch?v=3T7DT6AgfvM

Bargielska Justyna, Obsoletki, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2010.

niedziela, 16 października 2011

Mojapoczytalność

Na początku chciałabym napisać kilka słów wyjaśnienia, skąd taka nazwa bloga? Przekonałam się, że to konieczne po reakcji mojej mamy na tę nazwę właśnie.:) Zaczęła bowiem przyglądać mi się podejrzliwie, po czym niezachwyconym głosem stwierdziła: Aleś wymyśliła! Jakby coś było z Tobą nie tak! Wyjaśniam więc wszystkim, że ze mną, jak na ten moment, raczej "tak", niż "nie tak", i że nazwa mojapoczytalność dotyczy tylko i wyłącznie książek, które czytam i przeczytam oraz tego, co postaram się o nich napisać.
Moją mamę takie wyjaśnienia nie przekonały. Mam nadzieję jednak, że kogoś z Was uda mi się przekonać, jak to naprawdę jest z tą mojąpoczytalnością:)
Witam wszystkich piszących o książkach na swoich blogach i gdyby ktoś miał dla mnie jakąś radę na początek, jeśli chodzi o prowadzenie bloga, to bardzo chętnie poczytam. Czy Wy też pisaliście pierwszy post drżącymi palcami?:)